Terapia Prowokatywna stawia wszystkie przyjęte mądrości dotyczące terapii na głowie. Przedstawiam wam terapię, w której terapeuta wyśmiewa się z problemów klienta, wyolbrzymia je przekraczając wszelkie ich granice i sugeruje szalone i surrealistyczne rozwiązania wymyślone „na poczekaniu”. Dlaczego więc wydaje się być skuteczna?
Terapia Prowokatywna stawia wszystkie przyjęte mądrości dotyczące terapii na głowie. Przedstawiam wam terapię, w której terapeuta wyśmiewa się z problemów klienta, wyolbrzymia je przekraczając wszelkie ich granice i sugeruje szalone i surrealistyczne rozwiązania wymyślone „na poczekaniu”. Z całą pewnością chodzi tu o myśleniu nieszablonowe! Wydaje się jednak, że gdy technika ta używana jest świadomie a klient wyraża na nią zgodę, to jest całkiem skuteczna. Jak to możliwe?
Chodzi o to, że terapeuta wciela się w rolę „adwokata diabła”, stając po stronie „problemu” klienta, lub raczej tej jego części, która jest ambiwalentna wobec zmian, walki lub odpuszczenia problemu, aby obudzić zdrową część osoby. Na stronie internetowej The British Provocative Therapy można znaleźć studia przypadków (choć niestety nie ma tam transkrypcji) klientów z lękiem, atakami paniki i dolegliwościami psychosomatycznymi, mimo że trudno sobie wyobrazić, w jaki sposób ta metoda miałaby pomóc komuś w żałobie; zachęcanie klienta o skłonnościach samobójczych do pójścia o krok dalej i popełnienia go, ponieważ jest beznadziejnym przypadkiem też nie wydaje się najlepszym pomysłem.
Chodzi o to, aby aktywować w kliencie pewne uśpione zasoby. Jest ich pięć:
- przekonanie o własnej wartości,
- asertywność,
- umiejętność stawania we własnej obronie,
- umiejętność postrzegania rzeczywistości w zróżnicowany sposób, a nie poleganie na globalnych uogólnieniach na temat świata
- umiejętność wyrażania uczuć i wrażliwości w relacjach osobistych.
Chodzi o, ni mniej ni więcej, skuteczne „funkcjonowanie”. Terapeuta wywołuje te zasoby, stosując różne strategie, w których kluczową rolę odgrywa humor.
Pierwotnie motywacją do znalezienia informacji na temat terapii prowokatywnej było dla mnie życzenie klienta. Nie szukał on zrozumienia ani empatii, ale wielkiego kopniaka, który mógłby mu pomóc uwolnić się od okopanych wzorców, które klient dostrzegał wyraźnie i których miał serdecznie dość.
Podejście prowokatywne jest ponoć szczególnie skuteczne w przypadku osób „opornych” i klientów „tak, ale”, i poleca się je terapeutom, którzy nie mogą „ruszyć z miejsca”, którzy czują, że zbliżają się do ściany na każdym kroku.
Pomysłodawcą terapii prowokatywnej by Frank Farrelly, terapeuta, który w latach pięćdziesiątych pracował z twórcą terapii zorientowanej na osobę, Carlem Rogersem, w programie terapii stacjonarnej. Niezadowolony z wyników, jakie uzyskiwali jego pacjenci, zaczął opracowywać inne podejście, bardziej zgodnie z jego osobowością.
Moim pierwszym wrażeniem, kiedy przeczytałem nieco na temat tego podejścia (nie jestem ekspertem!), było to, że forma krótkiej terapii, poszukująca zasobów w kliencie zamiast poświęcania czasu i energii na „problem”, jest teraz raczej głównym nurtem pracy, chociaż trochę czasu jeszcze upłynie, zanim dla stereotyp zapatrzonego w siebie pacjenta leżącego cayłmi latami na kanapie „szukając siebie”, rozpłynie się na dobre.
Inną rzeczą, która mnie uderzyła, był fakt, że teoretyczny „kontrast” pomiędzy Farrelly’m i Rogersem w latach 50. XX w. – jeden łamał „reguły” i ograniczenia terapii, drugi był całkowicie zadowolony ze swojego podejścia i czekał w nieskończoność, by klient mógł rozwijać się we własnym tempie i na swój sposób (nawet jeśli odchodzą od zmysłów czekając na pomoc w ruszeniu się z miejsca) – już tak naprawdę nie istnieje, jeśli w ogóle kiedykolwiek istniał.
Terapia zorientowana na klienta zmieniła się w terapię zorientowaną na osobę, opartą na osobie klienta, ale także na osobie terapeuty, który wewnątrz wyraźnych ram etycznych może swobodnie i tak autentycznie, jak to tylko możliwe używać siebie jako narzędzia w służbie klientowi. Inne orientacje terapeutyczne też coraz bardziej oddalają się od idei terapeuty jako pustego ekranu emitującego przewidywalne interwencje, idąc coraz bardziej w stronę indywidualnych, twórczych i w pewnym sensie osobistych reakcji ze strony terapeuty. Często śmieję się z klientami, tworząc absurdalne metafory i obrazy, współpracując z różnymi ich stronami, dając im głosy, imiona, wyśmiewając się z tych, które sprawiają kłopoty. To się dzieje naturalnie.
Poczucie wolności może działać odurzające. Tak długo jak relacja jest oparta na współpracy (i terapia prowokatywna serwowana jest grupie klientów, która o nią poprosi), nie odwracać się od tych wszystkich pochłaniających nas problemów, nie traktować ich tak poważnie, jak od nas tego oczekują – nawet ich nie szanować! – to może być wspaniałe uczucie. Po co w ogóle słuchać tego głosu w twojej głowie, który nieustannie mówi ci, że jesteś gorszy od wszystkich innych, że odejdziesz bez konkretnego powodu, albo że nigdy nie będziesz szczęśliwy? Doświadczenie możliwożci zabawy z materiałem w twoim życiu, w tobie, może naprawdę wzmocnić, a także rozpuścić napięcie konieczności myślenia o właściwym rozwiązaniu. Może by tak zamiast tego właściwego wymyślić jakieś szalone? Może przeniesienie uwagi, poczucie rozpływającego się napięcia, albo zwyczajnie chwila śmiechu dzielona z drugą osobą, pomoże złamać ten schemat.
To są moje doświadczenia w odniesieniu do teorii, którą wyczytałem. Praktyka wygląda trochę inaczej – i martwi mnie tu potencjał różnicy w zakresie władzy i konsekwencje dla ego terapeuty. Ale szczerze mówiąc, te sprawy mogą pójść źle w każdej formie terapii. Ostatecznie klient i tak poczuje, czy będzie miał możliwość otrzymać to, czego potrzebuje. I chociaż niektórzy potrzebują bezpiecznej przestrzeni a inni po prostu muszą wyrzucić z siebie napięcie – wszyscy wiedzą w głębi serca, że mogą to po prostu zatrzymać.
Studia przypadków uczą nas, że ataki paniki można rozwiązać poprzez trzymanie mopa w samochodzie (ale tylko wtedy, gdy jesteś mężczyzną i pochodzisz ze Szkocji), że kobiety z kompulsywnymi potrzebami sprzątania potrafią się rozluźniać słysząc jak wspaniałe jest to, co robią i jak bardzo ich praca jest dedykowana służbie mężowi w każdy możliwy sposób, i że wymyślanie najobrzydliwszych i najgorszych scenariuszy dla osób cierpiących na zespół jelita wrażliwego może całkowicie usunąć ich objawy!
AUTOR: Sarah Luczaj
ŹRÓDŁO: https://counsellingresource.
——————————————————————————————————-